piątek, 16 listopada 2012

01. Heartbeat

Od autorki: Witam was w pierwszym rozdziale!!! Trochę długo się z nim zmagałam, ale nareszcie. Normalnie nie pisałabym na początku, ale chcę zwrócić wam uwagę na jedną rzecz. PROSZĘ ZWRACAJCIE UWAGĘ NA DATY, jeśli tego nie zrobicie możecie się na prawdę pogubić. Za wszelkie błędy przepraszam, trudno jest je wszystkie wyłapać. Nie przedłużając, enjoy c:


     23 października 2012 r.

     Dziś mijają dokładnie dwa lata od czasu zaginięcia Soffy Nneka, siedemnastoletniej uczennicy tutejszego liceum, którego niestety nigdy nie udało się jej zakończyć. Co za pech, była taka utalentowana, pełna życia, zabawna i ambitna. 
  
     Była dokładnie 12:03, w małym miasteczku na wybrzeżach Wielkiej Brytanii. Rodzice, powszechnie uważanej za martwą, dziewczyny,wybierali się odwiedzić jej pomnik. Soffy- mimo, że jej ciała nigdy nie odnaleziono- jest uważana za zamordowaną. Niektórzy nadal uważają, że dziewczyna została porwana, lub uciekła i nadal żyje. Taką tezę uznają jedynie niektóre osoby, które jej nie znają. Dla osób znających ją, informacja, że uciekła wydaje się absurdalna. Wiadomość o zaginięciu Soffy w mgnieniu oka, rozniosła się po całym miasteczku, siejąc postrach. Nikt nigdy, nie spodziewał by się, że dojdzie tutaj do porwań. O wiele gorzej było, gdy policja uznała ją za martwą- rodzice jej, uważają, że funkcjonariusze byli po prostu 'zbyt mało rozgarnięci' do prowadzeniem tej sprawy. Właściwie wiele osób mogłoby się z nimi zgodzić, tutejsza policja, nie była wykształcona i przystosowana do takich sytuacji. Więc sumując, nowym domem Soffy jest miejsce na cmentarzu, które właśnie rodzice dziewczyny, zamierzają odwiedzić, dokładnie w drugą rocznicę jej śmierci.

     -Tak trudno mi uwierzyć, że naszej małej córeczki nie ma już z nami.- Wysoka, smukła kobieta o zielonych oczach i blond włosach, zwróciła się do swojego męża, który wydawał się dosyć znużony.
- Nie wierzę, że czasami zachowujesz się jakby Cię nie obchodziło nasze dziecko.

     -Przecież wiesz, że tak nie jest Katie- Przysadzisty mężczyzna o lekko siwych włosach westchnął. Rozumiał swoją żonę, wiedział, że nie jest jej łatwo bez córki. Mu też nie było łatwo. Ten dom nie jest już taki sam bez niej. Nie ma ciągłych kłótni o łazienkę czy o pieniądze. Brakuje mu tego i to bardzo, brakuje mu wieczorów, w których całą trójką zbierali się w salonie, oglądając filmy i śmiejąc się. Brakuje mu jego małej córeczki. Stara się być silny, ponieważ wie, że jeśli się załamie, jego żonie będzie o wiele trudniej.
-Soffy obchodzi mnie, przecież wiesz o tym doskonale. Rozumiem też, że za nią tęsknisz. Ja też za nią tęsknię, ale płaczem i ciągłym wspominaniu o niej nie pomożesz ani jej, ani nam.

     -Tak wiem, ale to takie trudne.- Katie schowała znicze i kwiaty do torby i podała ją swojemu mężowi.
- To trudne budzić się codziennie ze świadomością, że już nigdy nie przytulisz swojego jedynego dziecka, że nie powiesz jej jak ją kochasz. To takie niesprawiedliwe, że my możemy spać, jeść, oddychać i robić wiele niepotrzebnych rzeczy, a ona nie.- W jej oczach zagościły łzy smutku i żalu.
- Mam nadzieję, że osoby, które tak potraktowały nasze dziecko nie żyją. Jeśli jednak nadal stąpają po tej ziemi, to przyrzekam, że jeśli ich kiedykolwiek zobaczę to zatłukę własnymi rękami.

     Mężczyzna z torbą w ręku, ruszył w stronę drzwi wyjściowych. Żona ruszyła za nim, zamykając drzwi na klucz gdy wyszli na taras przed domem.
- Może chodzą po tej ziemi, a może nie. Jeśli tak to wątpię, że nadal w tej mieścinie. Zapewne są na drugim końcu świata, gdzie lenią się i cieszą, że udało im się uchronić od kary.- Rozdrażniony mężczyzna, załadował torbę do bagażnika samochodu, stojącego na podjeździe przed ich domem. Wsiadając na miejsce kierowcy zauważył, że Katie siedzi już na miejscu pasażera.
- Jest też druga opcja, w którą szczerze bardziej wierzę, albo łudzę się, że jest prawdziwa. Sprawcy już dawno nie żyją, po tej serii morderstw w Brownsea i nigdy się nie dowiemy kto nim był.

     Jechali właśnie mało zatłoczoną ulicą, która prowadziła na jedyny cmentarz w miasteczku.
- Lubisz gdybać. Szczerze to mam nadzieję, że twoja druga opcja się spełniła.- Na twarzy kobiety pojawił się grymas.
- Wiesz jesteśmy trochę okrutni, ale jeśli ktoś coś jej zrobił, to ta osoba zasługuje na najwyższy wymiar kary.

     -Posłuchaj, powinniśmy się poważnie zastanowić nad przeprowadzką. o której już wspominałem. Tutaj naprawdę zaczyna się robić niebezpiecznie.- Greg już kilka razy namawiał swoją żonę na przeprowadzkę do innego miasta. Zważając na ostatnie okoliczności nie czuje się tutaj dostatecznie bezpieczny. Niestety wszystkie próby zawsze szły na marne, także ta skłaniała się ku klęsce.

     -Ile razy mam Ci powtarzać, że nigdzie się stąd nie ruszam!- Pawie że wrzasnęła oburzona kobieta.
- Nie rozumiesz, że nie chcę mieszkać nigdzie indziej? Chcę zostać tutaj z naszą córką, nawet jeśli miałabym tutaj zginąć jutro. Nie mam ochoty kontynuować dalej tego tematu.- Głowa kobiety odwróciła się w stronę szyby, oglądając mijane widoki. Do końca podróży, w samochodzie panowała ponura i cicha atmosfera.

     16 października 2010 r.

     Cofnijmy się do momentu gdy Soffy Nneka, siedemnastoletnia, wówczas uczennica tutejszego liceum, która dopiero co zaczynała 11 rok swojej edukacji w miasteczku Brownsea. Wówczas jeszcze, żyjąca, oddychająca i egzystująca na ziemi, jak każde inne stworzenie, zdobywała nowe przyjaźnie, umiejętności, jak i porażki.

     Soffy właśnie przekraczała niepewnym krokiem mury szkoły.  Placówka mieściła się prawie w samym centrum miasteczka, więc dziewczyna nie miała daleko do szkoły. Nie była duża, osób do niej uczeszczających także nie było dużo. Klas w poszczególnych rocznikach było zazwyczaj minimum dwie, najwięcej było -tylko raz i to gdy Soffy była jeszcze zbyt mała, żeby chodzić do szkoły- cztery. Była to niestety, a może stety(?), jedyna szkoła w Brownsea. Nie było tutaj, żadnego colleg'u, więc jeśli ktoś chciał rozwijać się dalej, musiał to robić w innym miejscu. Budynek szkoły był koloru karmelowego, miał trzy piętra plus piwnica. Mieli w niej wszystko co było potrzebne: komputery, tablice interakcyjne, szafki, sprzęt do przeprowadzania rozmaitych eksperymentów, laptopy, które przydawały się często w pracach samodzielnych na lekcjach.

    Soffy nie była popularna w szkole. Nie była także nielubiana, była po prostu neutralna. Miała dużo przyjaciół i starała się być z każdym na 'plusie'. Nie wyróżniała się jakoś specjalnie, może dużo osób wiedziało, że świetnie rysuje i tańczy, ale nigdy się z tym jakoś specjalnie nie afiszowała.
     Podeszła właśnie do swojej szafki o numerze 284, obok zauważyła stojącą Margaret, jej przyjaciółkę. Nie była to jej najlepsza przyjaciółka, która znała jej najdrobniejszy szczegół i sekret. Nie. Przyjaźniła się z nią jedynie w szkole, po za szkołą rzadko się spotykały, czy rozmawiały. Jej najlepsza przyjaciółka mieszkała w innym mieście, do którego przeprowadziłą się w wakacje, tego roku.
     - Cześć Margaret, jak tam po weekendzie?- Dziewczyna zapytała raczej od niechcenia, bo wiedziała jak kończą się takie pytania- kilkugodzinnym wykładem jakiego ma kaca, o jakimś nowych chłopaku, ewentualnie jak rodzice nakryli ją na paleniu czy piciu. Cała Margaret.

     - Okropnie- Westchnęła dziewczyna, opierając się o szafki i powoli się po nich zsuwając.
 - Mam wrażenie, że łeb mi zaraz eksploduje.- Soffy spojrzała ze współczuciem i rozbawieniem na przyjaciółkę, która właśnie siedziała skulona pod szafką, rozmasowując skronie.
  
     - Kiedy się w końcu nauczysz, że imprezy w środku tygodnia, gdy mamy szkołę to nie jest najlepszy pomysł.- Otworzyła szafkę i wyjęła z plecaka książki na dzisiaj, wrzucając je do środka. Wyjęła tylko podręcznik od biologi, która była pierwsza tego dnia i szkicownik, z którym nigdy się nie rozstawała.

     Według niej, te szafki były o wiele za małe. Książki jej się nie mieściły. Inni nie narzekali, ale inni nie mieli w szafce tylu fascynujących książek o przeróżnej tematyce, które czytała czasem na zbyt nudnej lekcji. Nie mieli też tysięcy zarysowanych kartek i karteczek, które leżały między książkami, w książkach, wisiały także na drzwiczkach i ścianach szafki, ale lubiły też wypadać za każdym razem gdy ją otwierała.

     - A kiedy ty się nauczysz, żeby swoje rzeczy trzymać w domu, a nie w szkole?- Zapytała naśladując głos swojej wiecznie grzecznej i rozsądnej przyjaciółki, której własnie książka spadła na ziemie, otwierając się i uwalniając z niej dziesiątki kartek z notatkami i rysunkami.
- Czekaj odpowiem za Ciebie. Nigdy.

     Ciemna blondynka przewróciła oczami i pozbierała papiery z ziemi.
- To co innego. Ja potrafię funkcjonować normalnie na lekcjach, a ty nie.- Spojrzała z wyrzutem na dziewczynę po prawej.
-Lepiej idź kupić sobie kawę, bo znając Ciebie pewnie zaśniesz na lekcji.- Schowała papiery do szafki i ustała nad rudą dziewczyną.
-Ej! Słyszysz?!- Szturchnęła ją nogą. Dziewczyna prawie się przewróciła na ziemię, co było jednoznaczne z tym, że właśnie przysnęła.

     -Co? Coś mówiłaś?- Rudowłosa wstała z nie lada trudnością, przewieszając torbę przez ramię.
-Przysnęło mi się na chwilę.

     -No co ty?- Sarknęła
-Nie zauważyłam- Pokręciła z politowaniem głową.
-Mówiłam, żebyś poszła po kawę, bo zaśniesz. No i proszę cóż za koincydencja.- Posłała jej pobłażliwy uśmiech i ruszyła w stronę schodów.

     -A ty gdzie lecisz?- Zapytała zdezorientowana przyjaciółka, przykładając zimną butelkę z wodą do czoła.

     -Pod sale od biologii, a gdzie mogę iść?- Zaśmiała się.
- A ty lepiej idź, po tą kawę! Tylko nie zaśnij gdzieś po drodze!

     -Aleś ty zabawna!

*

     Trwała właśnie historia, dla Soffy jedna z najgorszych tortur. I nie dlatego, że nie lubiła historii. Historia była bardzo ciekawa i interesująca, ale to nauczycielka nie potrafiła zainteresować uczniów. Dziewczyna miała wrażenie jakby kobieta mówiła to wszystko od niechcenia, jakby wyuczyła się formułki na pamięć i recytowała to jak uczeń z pierwszego roku, który nie potrafi interpretować i robić przerw między wyrazami.  Na takich właśnie lekcjach, Soffy wolała upiększać swój szkicownik lub marginesy zeszytów. Kończyła cieniować oko, gdy pod jej nos została podsunięta karteczka.

     Dzisiaj jest impreza u Davida. Idziesz ? No proszę, proszę, proszę. Nie bądź nudziarą i chociaż w jeden piątek zabaw się z nami. Będzie fajnie zobaczysz. :DD

    Odwróciła głowę  w prawo patrząc na uśmiechającą się Margaret. Nie chciała za bardzo tam iść. Od imprezy wolała bardziej obejrzeć jakiś film w domu lub rysować. Dzisiaj miała zamiar dokończyć obraz, który zaczęła kilka dni temu. Przygryzła wargę zastanawiając się. David był jednym z najpopularniejszych chłopaków w szkole. Więc może warto byłoby się pokazać na jednym z takich wydarzeń, żeby wiedzieli, że nadal istnieje. Chociaż z drugiej strony będzie pewnie tylko tam zawadzała, stojąc pod ścianą.

     Nie jestem nudziarą! Przecież wiesz, że nie lubię imprez. :l Wolę siedzieć w domu..

    No proszę, raz! Soffy, zrób to dla mnie. Proooooooooszę. Jak Ci się nie spodoba to wyjdziemy wcześniej.

     Mogła wymyślić wymówkę, że już się z kimś umówiła, ale jednak napisała najgorszą rzecz jaką mogła.

     No dobra, ale wyjdziemy jak będę chciała, tak? Na pewno??? nie będę musiała Cię wyciągać siłą, ani wracać sama nocą ??

     Obiecuję, że nie :DDD To wpadnę po Ciebie o ósmej. Załóż coś sexyyy, musisz zwrócić na siebie uwagę. A wiesz nie każdy ma takie nogi jak ty xdd

     Soffy zaśmiała się z treści tej wiadomości i walnęła Margaret w ramię.
-W naszej umowie nie było nic o sexy ubraniu- Szepnęła i pokazała język. 

     - To ty zrobisz z siebie pośmiewisko, nie ja- Teraz to ona pokazała język.

     - Ty też, bo będę wszędzie za tobą chodziła i robiła Ci wiochę- uśmiechnęła się szyderczo i nic już nie mówiła. Do końca lekcji kończyła swoje arcydzieło w zeszycie i co jakiś czas zapisując to co nauczycielka dyktuje.

*

     Było już piętnaście po siódmej, kiedy Soffy spojrzała na zegar. Szybko odstawiła paletę, której właśnie używała do mieszania kolorów i podbiegła do szafy, wyjmując z niej ciuchy nadające się na imprezę. Wyciągnęła, także bieliznę z szuflady i ruszyła do łazienki odświeżyć się i przygotować. Jej ubrania nie były specjalnie wyszukane czy stylowe. Zakładała na siebie co się jej podoba, nigdy nie zwracała specjalnie uwagi na krzywe spojrzenia innych, jeśli w ogóle tak owe były. Lubiła swój styl, rozciągnięte bluzy i bluzki, a do tego obcisłe spodnie lub obcisłe spódniczki z rajstopami we wzorki. Ale skoro tego dnia szła na imprezę, postanowiła, że założy coś bardziej odważnego.  
     Nadal uważała, że to nie był najlepszy pomysł. Nigdy nie potrafiła odnaleźć się w takim towarzystwie. Zazwyczaj stała z boku i przyglądała się. Nigdy nie czuła potrzeby upijania się i wydurniania przez całą noc, żeby na następny dzień mieć kaca. A patrząc na Margi, kac wydawał się straszny. To nie tak ,że nigdy nie spożywała alkoholu. Na sylwestra, ewentualnie jak szła na osiemnastkę jakiegoś znajomego, to wypiła kieliszek szampana, ale to wszystko. Uważała, że miała jeszcze czas na upijanie się.

     Gdy wyszła z łazienki gotowa, było za piętnaście ósma. Mogła więc spokojnie posprzątać bałagan, który zrobiła podczas malowania.

    Klika minut po ósmej, usłyszała dzwonek do drzwi. Zbiegła na dół, krzycząc po drodze, że to do niej. Gdy otworzyła drzwi ujrzała szeroko uśmiechającą się Margaret w krótkiej obcisłej, niebieskiej sukience. Na ramionach miała czarną skórzaną kurkę, a na stopy założyła czarne szpilki.

    -No Soffy, myślała, że będziesz gorzej wyglądać- Poklepała ją po policzku i weszła do środka.

    - Dzięki Margi, na Ciebie zawsze można liczyć- Odezwała się przesłodzonym głosem i zaczęła zakładać swoje miętowe martensy.
-Wiesz, gdzie w ogóle mieszka David? Czy, może będziemy błądzić między domami?

     -Ja nie wiem, ale Mark, który mnie tu podwiózł wie.- Posłała jej szeroki uśmiech i rzuciła w jej stronę dżinsową kurtkę, którą zdjęła z wieszaka.

     Mark był chłopakiem Margaret, z którym umawiała się od tygodnia. Kapitan drużyny football'owej oraz jeden z najlepszych uczniów w szkole. Jakie to szablonowe, nieprawdaż? Był wysoki i dobrze zbudowany, jak z resztą większość drużyny. Jego oliwkowa cera idelanie pasowała do ciemnych, brązowych oczu. Soffy zauważyła także, że miał kilka tatuaży. Niby nic nie znaczący szczegół, ale dzięki niemu wyglądał na prawdziwego bad boy'a. 

    -Mam nadzieję, że nas nie wywiezie nigdzie do lasu- zaśmiała się ze swojego bezsensownego żartu.

    -Ale śmieszne, chodź już- popchnęła ją za drzwi i zamknęła je. Ruszyła w stronę samochodu, stojącego na podjeździe, a blondynka za nią.

    Przywitała się z chłopakiem i usiadła z tyłu pod oknem. Jechali prawie opustoszałymi ulicami. Ich miasteczko było na prawdę małe, a do tego było bardzo zalesione. Połowa całego Brownsea to były lasy. Te miejsca były w pewnym stopniu przerażające gdy się tak jechało wieczorem, w ciemnościach. Jakoś nie uśmiechało jej się podróż pieszo o tej porze na tą imprezę, albo powrót do domu. Przejeżdżali właśnie przez most Brown. Te miejsce nie było za specjalnie przyjazne o tej porze. Mała rzeka płynąca pod mostem, a w okół las. Fakt iż w pobliżu co najmniej kilometra nie znajdowała się żadna latarnia, wcale nie pomagał. 

     Okazało się, że David mieszkał nie daleko mostu Brown, w bardzo ładnym i dużym domu. Soffy wysiadła z samochodu i rozejrzała się. Była tu prawie połowa szkoły i sporo osób, których nie kojarzyła w ogóle.

     -Hej Margi, wiesz może..- Ucięła w połowie zdania, ponieważ zorientowała się, że nikogo nie ma obok. Czyli tak jak myślała. Rudowłosa zmyła się gdzieś co oznaczało samotną wędrówkę do domu.
-Super.

    Weszła do wszechstronnego korytarza? Przedsionka? Nieważne. Korytarzem by tego nie nazwała, był wielkości jej salonu, który wcale nie był mały. Można było z niego przejść do kuchni, znajdującej się po prawej stronie i do salonu, do którego wejście było po lewej. Na przeciw były szerokie schody, a na kawowych ścianach wisiały różne, piękne obrazy. Na drewnianej podłodze leżał jeden wielki dywan. Dom robił wrażenie, a zwłaszcza ten piękny żyrandol znajdujący się nad centrum pomieszczenia. Nie rozumiała jak można zrobić imprezę w takim domu. Po pierwsze bałaby się, że coś zniszczy, a po drugie dom wygląda jakby był specjalnie przeznaczony do różnych bankietów, anie na imprezy niewyżytych nastolatków. 

    -Hej- Do jej uszu doszedł dziewczęcy głos, który wyrwał ją z podziwiania pomieszczenia. Odwróciła się i ujrzała drobną blondynkę o czarnych jak smoła oczach.

    -Cześć- Odpowiedziała powoli, zdezorientowana Soffy.- Ermm, poznałyśmy się gdzieś, czy coś?- nie za bardzo kojarzyła tą blondynkę. Może jest ze szkoły? Albo, widziała ją na zajęciach dodatkowych? Przyjrzała się jej jeszcze raz, chyba ją kojarzyła, ale nadal nie mogła sobie dokładnie przypomnieć.

     -Och, nie. Jeszcze nie miałyśmy okazji się poznać.- dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i wyciągnęła dłoń w stronę zielonookiej.- Jestem Emily- Uścisnęła niepewnie rękę.
-Jestem tu nowa, przeprowadziłam się do Brownsea, jakiś tydzień temu. Chodzę do tej samej szkoły co ty.

     -To teraz wiem skąd Cię kojarzyłam.- poszerzyła swój uśmiech i puściła dłoń nowo, poznanej dziewczyny.
-Znasz już tu kogoś?

     -Oprócz Ciebie, osób z klasy i sąsiadki, to nie.

     -To i tak sporo, to miejsce nie jest zbyt duże, więc można powiedzieć, że większą część osób już znasz.- cichy chichot rozniósł się w okół nich.
-Jeśli chcesz, mogę Ci dzisiaj potowarzyszyć i zapoznać Cię z kilkoma osobami.- posłała w jej kierunku przyjacielski uśmiech, czekając na odpowiedź.

     -Właściwie to miałam nadzieję, że to zaproponujesz. Nie za bardzo chciałam się tu plątać sama.

*